środa, 28 grudnia 2016

Wegetariańskie gotowanie na wczasach - poradnik

Planując wypad w góry i wiedząc, że wycieczki przewidziane będą na jeden dzień, bardzo często wybieram opcję stacjonarną. Jest to wygodne rozwiązanie, jeśli nie chcemy być skazanym na wyżywienie restauracyjne. Wśród ofert noclegowych bez najmniejszego trudu znajdziemy zakwaterowanie z dostępem do kuchni. Dopytajcie zawsze, czy kuchnia jest wspólna z gospodarzami, żeby nie było niedomówień. Wyobraźcie sobie sytuację, że zebraliście grzyby i macie 101 pomysłów na ich przyrządzenie. A tu nic z tego, bo w kuchni czeka na Was nieżyczliwa gospodyni, która Wam wyliczy ilość zużytej wody, prądu i gazu. Nie będę nikomu robić antyreklamy, ale jeśli wybieracie się w Bieszczady Wysokie, szczególnie zwróćcie na to uwagę, jeśli chcecie być na „własnym garnuszku”. W Wetlinie mają ponoć wysokie opłaty komunalne i trochę się z tym sępią. Dlatego tam ciężko o kwaterę z kuchnią, a wiele pensjonatów oferuje noclegi z wyżywieniem, co mi osobiście nie jest na rękę, aby prosić się o wegetariańskie posiłki i licytować się o skwarki, które „podobno” nie są mięsem :).
Z ekonomicznego punktu widzenia góral zawsze chce zarobić i nie będzie się silił na serwowanie wykwintnego i zdrowego jedzonka. A jak jesteście jakiejś dziwnej opcji wege, to idźcie jeść trawę.
Tak się zastanawiam, skąd ja biorę siły na to, by po 30 - 40 kilometrowej wędrówce zabierać się za gotowanie. Wychodzi na to, że ja to po prostu uwielbiam :)  mogę zaufać tylko sobie znając molekuły posiłków. Poza tym wybierając się w góry za granicę, czy to Bałkany, czy to Słowacja, zawsze lubię kupować na lokalnych bazarach świeże warzywa, owoce czy nabiał. Może spróbujecie własnych dań serowo – warzywnych? Są niedrogie, świeże, proste w obsłudze i z gwarancją jakości. 

Przyprawy – miniaturowe skarby
Nie sposób przecenić wartości odżywczej i zdrowotnej przypraw, dlatego ja zawsze ze sobą zabieram: sól różową himalajską, ksylitol, pieprz, kurkumę, paprykę ostrą i słodką, mieszankę ziół, np. prowansalskich, kozieradkę mieloną, ziarna czarnuszki siewnej, ostropest mielony, siemię lniane, czosnek świeży, cebulę, cytrynę, goździki, korę cynamonu, miód, chlorellę. Wszystko w minimalnych ilościach nie zabiera dużo miejsca w torbie, a jeśli z dala od domu złapią nas przeziębienie, różne bóle (w tym ból zęba), niedyspozycje trawienne, wątrobowe, jesteśmy w stanie sobie pomóc.

Na wakacjach zazwyczaj nie dba się o zdrowy sposób odżywiania się, owszem, w ruch idą grille, piwka, fast foody, a i odwodnienie jest bardzo powszechne. Wyżej wymienione przeze mnie składniki odżywcze mają walory terapeutyczne i ochronne. Przyznajcie sami, że sypnięcie do każdej kanapki ostropestu to niekłopotliwy zabieg, a już odciążamy wątrobę. Kozieradka natomiast wzmacnia wątrobę, obniża poziom cholesterolu i chroni przed cukrzycą, wspaniale koresponduje z serami. Kurkuma z pieprzem oczyszcza wątrobę, chroni przed niektórymi nowotworami, ma właściwości przeciwzapalne. Chlorella wspomaga wątrobę w oczyszczaniu z metali ciężkich i pomaga w zatruciach (np. grzybami). Len ma działania powlekające, więc jest świetny przy dolegliwościach układu pokarmowego. Na ból zęba dobrze jest rozgryźć goździk, który ma działanie znieczulające Dodatkowo goździki i cynamon dodane do grzańca zaradzą przy początkach przeziębienia. Kanapki często wzbogacam czosnkiem, który ma działanie przeciwbakteryjne.  Sól kuchenną zastąpiłam solą himalajską, a cukier ksylitolem. 

Cóż takiego tkwi w tych małych, pachnących skarbach? W surowcach roślinnych znajdują się lecznicze związki, takie jak flawonoidy, garbniki, gorycze, związki eteryczne, olejki czy śluzy.  Warto więc profilaktycznie wzbogacać  swoje menu przyprawami.

 
Do odwodnienia jeden krok

Nawadnianie organizmu, szczególnie podczas wytężonego marszu w górach jest bardzo ważne. Kiedy zaczyna boleć głowa, może to oznaczać, że wystąpiło znaczne odwodnienie. Niezależnie od pory roku w górach pogoda jest zmienna, warto więc mieć w plecaku choć mały termos ze słodką herbatą, a na upały butelkę z wodą. Planując wycieczkę warto wcześniej sprawdzić, czy na trasie będą schroniska, w których można nabyć zarówno ciepłe jak i zimne napoje. Szczególnie w temacie herbaty polecam słowackie schroniska. Turysta otrzymuje duży kubek z ciepłym napojem, a do tego miód i cytrynę. Taka ambrozja to niewielki wydatek, kosztuje zaledwie 1 euro. Podczas długich wędrówek zimowych, jeśli wiemy, że po drodze nie będzie żadnych schronisk, można ze sobą zabrać maszynkę gazową. Kawa lub zioła zaparzone na szczycie, przyprawione kardamonem czy goździkiem smakują wyśmienicie i doskonale rozgrzewają. Latem znowu upewnijmy się wcześniej w kwestii dostępności strumyków, z których zaczerpnąć można żywej wody. Taka woda wzbogacona musującą multiwitaminą, pobierana powyżej osad ludzkich, niejednokrotnie może nas uratować.
Oprócz trunków pitnych świetnym źródłem płynów są owoce. To w nich zawarte jest całe bogactwo minerałów i witamin. Na górskim szlaku sprawdzą się jabłka, śliwki, gruszki, nektarynki, a nawet czereśnie. Będąc już na kwaterze, mamy sporo możliwości, by przygotować odżywcze napoje. Podzielę się swoimi pomysłami, choć to może wydawać się pracochłonne, wcale takie nie jest.

Zacznę od kompotu jabłkowego, który gości na moim stole od wiosny do jesieni. Kompot gotuję po przyjściu z gór, aby móc po niego w każdej chwili sięgać. Rano jeszcze sporo go zostaje, więc mam problem z głowy, co do picia zabrać w góry. Wieczorem popijam też kakao, które robi się równie szybko jak kawę czy herbatę. Kakao uspokaja i przyjemnie koi. Również wieczorem przygotowuję len, które można jeszcze wypić następnego dnia rano. Tak w ogóle rano, przed wyjściem w góry staram się nawodnić na zapas. Rano też zaparzam zioła. Jeśli ich nie zdążę wypić, przelewam je do butelki i zabieram w góry.
 

Gotowanie na kwaterze 
 
Wiedząc, że będę miała swobodę w wynajętej kuchni, z domu zabieram to, co byłoby trudne do zdobycia w miejscowościach turystycznych, drogie w nabyciu lub czego potrzebowałabym w małych ilościach. Najczęściej zabieram ze sobą takie produkty jak:

masło klarowane, wiejskie jajka, masło, niewielką ilość ulubionego sera żółtego, parę kromek pieczywa, trochę bułki tartej, mąki, pasztet wegetariański, keczup, kilka ogórków zielonych lub pomidorów, jakieś owoce oraz przyprawy, ulubioną herbatę, kakao i na koniec konkretne zioła do zaparzania. Artykuły, które kupuję na miejscu to:

mleko, sery owcze, bryndza, sałata, zielenina, świeże warzywa obiadowe, ziemniaki, pieczywo, lokalne słodycze, sporadycznie mały olej.

Lubię korzystać z darów natury jeśli tylko nadarzy się okazja. Przyroda karmi nas i leczy, więc zbieram mniszka lekarskiego do surówki, a do naparów młodą pokrzywę, dziką miętę, skrzyp polny czy lipę. Pełne witamin są świeżo zerwane jabłka, maliny, jeżyny, poziomki, jagody oraz grzyby. Jeśli wypoczywamy w agroturystyce, gospodarze mają do zaoferowania swoje naturalne produkty w sprzedaży.
Zwykle zakładam, że kuchnia nie będzie wystarczająco zaopatrzona, więc zabieram dobry nóż, małą patelnię naleśnikówkę, drewnianą, płaską warzechę oraz turystyczny czajnik bezprzewodowy. 
Podsumowując: wybór zakwaterowania z kuchnią opłaci się nie tylko finansowo J
Proste i sprawdzone wakacyjne dania opiszę w osobnym poście.
 






wtorek, 27 grudnia 2016

Wegetarianin na szlaku, czyli 9 pomysłów na wege prowiant

Korzyści z górskich wędrowań są niezaprzeczalne. Zyskuje nie tylko ciało, ale również zmęczony umysł. Gdzie indziej, jeśli nie na górskich szlakach można odpocząć od zgiełku miasta? A z dumnych szczytów spojrzeć w dół i zastanowić się nad sensem życia i wyrównać oddech. Tu jesteśmy dla kontemplacji, relaksacji i spokoju. Również i tu jesteśmy dla adrenaliny.

W góry wyruszam tuż po wschodzie słońca, kiedy przyroda budzi się do życia, a większość turystów jeszcze sobie smacznie chrapie w skrzypiącym wyrku na kwaterze. Wówczas na szlaku prędzej spotkamy dzikie zwierzę niż innego człowieka. Do dziś nie zapomnę tych emocji, jak pomruki kilku wilków odprowadzały nas pod Veľký Rozsutec. I to chyba tylko na kreskówkach wilki wyją. Owe stworzenia towarzyszyły mi i Łukaszowi zaraz jak tylko weszliśmy do lasu od strony miejscowości Štefanová. Nie zbliżały się, ale ich ponure pomruki (jakby komuś strasznie burczało w brzuchu) zdradzały, że są blisko. Dosłownie czuliśmy ich oddech na karku. Adrenalina była tak duża, że odcinek przewidziany na 2 godziny przebyliśmy w ciągu jednej. Mimo woli pomyślałam sobie, że jakkolwiek śmierć zadana przez dzikie zwierzę byłaby niecodzienna i romantyczna, to jednak wolałabym spokojnie odłożyć widelec w wieku stu lat we własnym łóżku.
Mimo strachu i tak nie zrezygnuję z wczesnych pór. Spodziewam się niebawem bliskiego spotkania z niedźwiedziem. A skoro już o nim mowa, to w sumie takie spotkanie już się odbyło. W ramach treningu przed wyższymi górami postanowiliśmy przetestować w warunkach zimowych nowiutki namiot z Marabuta. W tym celu rozbiliśmy się na jednej z przełęczy Orlej Perci, testując przy okazji działanie maszynki gazowej, gotując „kolację mistrzów”, zupkę chińską (nie jestem z tego dumna). No i zwabiliśmy zwierza tymi glutaminianowymi aromatami. Niedźwiedź otarł się o żółtą płachtę namiotu. Czuliśmy zagrożenie, tym bardziej, że raki i czekany zostały przed namiotem. W razie czego nie zranilibyśmy miśka ciętą ripostą. Na szczęście futrzak nie był bardzo głodny, bo odpuścił i sobie poszedł. Życie ocalone i namiot nietknięty.

 
Takich spotkań z górskimi przedstawicielami fauny było jeszcze kilka, lecz zatrzymam się na moment przy zupce chińskiej. Z czego turyści najczęściej czerpią energię w górach, jeśli nie są bretarianinami? Nie trudno zgadnąć: z mięsa, z mięsa i słodyczy. I z zupki chińskiej też, w przypadku biwaku. Człowiek – jeść musi, szczególnie podczas wysiłku fizycznego. I człowiek spali ten cały „złom”. Ani gluten z buły mu nie zaszkodzi, ani glutaminian sodu z chińszczyzny, bo: w górach się jest na wyższych wibracjach. Jeśli wilk cię nie zeżre, to ciało sobie poradzi z chemią.
Jako wegetarianka, zanim spakuję papu do plecaka, planuję, jak mądrze dobrać wege prowiant. A co wcinają napotkani turyści? Kabanosy, kiełbasy, paszteciki i tym podobne, ponieważ panuje taki mit, że tylko mięso może zapewnić brak śmierci głodowej. Naprawdę, nic bardziej mylnego. Zacznijmy od tego, że na górskich halach wypasa się owce. Miasteczka górskie mają w swojej ofercie bogactwo serów owczych, takie jak oscypki, korbacze, nitki wędzone, bundze czy bryndze. Mając w plecaku taki kawałek świeżego sera, zawsze sobie podśpiewuję:

Cudownie jest:
Powietrze jest!
Dwie ręce mam,
Dwie nogi mam!

W chlebaku chleb,
Do chleba ser,
Do picia deszcz.
Edward Stachura Piosenka dla zapowietrzonego


 
Co nam więcej potrzeba oprócz błękitnego nieba? Piękna pogoda, dobry kompan, wygodne buty i w drogę!

Więc taki oscypek z pomidorem, pałaszowany na szczycie góry to jest to! Świetnie też sprawdzają się marchewki, biała kapusta, jabłka, czereśnie, orzechy, żurawina i jajo na twardo też, czemu nie.  

Co sądzę, o jedzeniu serwowanym w górskich schroniskach? To samo, co w większości restauracji – jawna dyskryminacja wegetarian. Jeśli dania obiadowe, to tylko na słodko: naleśniki na słodko i szarlotka. Jeśli zupa, to tylko na mięsie. Za to dań mięsnych pełna paleta. Wege turysta może dostać jedynie ruskie pierogi z mrożonki, a każde pytanie, czy skwarki są na boczku wywołuje zdziwienie na twarzy. Tylko w nielicznych schroniskach można uświadczyć zestaw z frytek, panierowanego sera i surówki. Talerz mega niezdrowy, ale jakże pieści kubki smakowe strudzonego wędrowca. Tak więc – tak to już jest. Polacy kochają mięso i w górach chyba to nieprędko się to zmieni.

No dobra ale: „to co ja mam jeść w tych górach”?

 

Mam tu dla Was kilka wypróbowanych przekąsek wysokokalorycznych, smacznych i bezmięsnych. Zdaję sobie sprawę, że chleb z pełnego przemiału, najlepiej własnoręcznie upieczony byłby najlepszy, ale niekoniecznie taki jest pod ręką. Proponowane kanapki są pożywne i smaczne.

MENU PIECHURA:

1. czeski rohlik lub słowacki rożek + masło orzechowe + ser żółty + dżem brzoskwiniowy

2. pieczywo typu baton + masło + pasta jajeczna z zieleniną + sałata

3. bułka (jeśli spora, pociąć na 4 kanapki) + masło + oliwki + ser brie + keczup + szczypta ziół prowansalskich

4. bułka + masło + pół omletu + ogórek zielony

5. bułka + masło z ziarnami słonecznika + pasztet wegetariański + pomidor

6. chałka + masło + majonez + ser żółty/wędzony + zielona pietruszka drobno pokrojona + sałata

7. chałka + masło + miód + bundz

8. pumpernikiel z masłem ziołowym + ser + sałata + majonez/tatarska omaczka

9. ciasteczka owsiane z własnego wypieku 

 
Powyższe propozycje to formy mobilnych kanapek do plecaka, alternatywa dla drożdżówek i innych jałowych wypieków. Takie kanapki ciasno owijamy przezroczystą folią spożywczą. Polecam też figi, suszone morele, daktyle, orzechy, migdały, sezamki, chałwę, gorzką czekoladę studencką z bakaliami.

Jedzenie w przypadku wielodniowych wypraw opiszę w osobnym poście.
 
I na koniec news:
 
Nadleśnictwo Cisna poinformowało, że przystąpiło do pilotażowego programu introdukcji na swoim terenie podgatunku wilka - Canis veganae. Wilk charakteryzuje się całkowitym brakiem apetytu na mięso.
 
Podgatunek ten został wyhodowany w Ośrodku Rehabilitacji Ptactwa i Zwierzyny Chronionej Lasów Państwowych. Jego cechą charakterystyczną jest całkowity brak łaknienia w kierunku mięsa oraz niewystępujący instynkt łowiecki. Poza tym, nie ma innych cech odróżniających od Canis lupus. W związku z powyższym, Nadleśnictwo Cisna zwraca się z prośbą o wszelkie informacje o zauważonych wilkach w przydomowych ogródkach, pałaszujących warzywa czy owoce. Dane kontaktowe znajdują się w informacjach o Nadleśnictwie Cisna na Facebooku lub na stronie internetowej nadleśnictwa http://www.cisna.krosno.lasy.gov.pl/.
 
 
przeczytaj jeszcze:
 
 
 
 
  
 

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Tatry Słowackie - Otargańce opis szlaku oraz o grzybach

Lato 2016 szczególnie nas rozpieściło leśnymi skarbami. Grzyby mocno wyryły piętno w mojej wakacyjnej karcie kulinarnej, można wręcz powiedzieć, że przeszłam na grzybową dietę.  Na początku cieszyłam się z każdego rydza, ale już potem zbierałam tylko same najlepsze okazy. Wspinanie się pod górkę z dodatkowym nadbagażem 7 kilogramów jest niełatwym zadaniem tym bardziej, że jak zwykle plecak był wypchany po brzegi. Celowo wypchany, by nie nazbierać czasem nowej kolekcji brązowych przysmaków. I znów kolejny plan NIEzbierania grzybów umarł, bo jak tu nie oprzeć się dorodnym prawdziwkom albo złotym kurkom? No nie da się. Po raz kolejny nocleg na kwaterze z kuchnią okazał się niezastąpiony. Jako że nie dało się wszystkiego zjeść na raz, kolejne zbiory lądowały w zamrażarce lub na parapecie, susząc się. 


 
Otargańce całkowicie mnie zauroczyły swymi olśniewającymi widokami. Wyruszyliśmy z Pribyliny i jak zwykle byliśmy pierwsi na szlaku. Samochód bezpiecznie zaparkowaliśmy wzdłuż ulicy przed wejściem do parku narodowego. Co istotne, za darmo.
 
Spacer zaczynamy od Doliny Uzkiej i po ok. 20 minutach docieramy do zielonego szlaku. Droga na pierwszy Otarganiec  pnie się ostro pod górkę, w lesie. Właśnie tu utknęliśmy na dobre z wiadomych przyczyn. Mając jednak spory zapas czasowy pozwalamy sobie na zbiory leśnego runa. W końcu ruszamy dalej. Naszym oczom ukazał się zniszczony przez wiatrołomy szlak, wszędzie walały się kłody drzew, przez co stale gubiliśmy się. Za nami podążał przewodnik sudecki z grupą, który nie do końca dowierzał, czy dobrze idziemy. Co chwilę się upewniał: „na pewno to jest właściwa droga”? W końcu szczęśliwie  dotarliśmy na pierwszy malowniczy Otarganiec, upiększony fioletowym kobiercem wrzosowych krzewinek.
 
Szlak turystyczny prowadzący granią Otargańców nie sprawia większych trudności technicznych, ale jest wyczerpujący ze względu na dużą ilość podejść i zejść. Otargańce poleciłabym osobom, które dopiero zaczynają swoją przygodę ze skałą.
 
Grupa Otargańców jest poszarpaną granią, którą tworzy kilka szczytów i przełęczy. Najwyższy szczyt to Jakubina, z której rozpościera się zapierający dech w piersiach widok na szczyty Tatr Zachodnich i WysokichRomantyczna grań jest wyjątkowo rzadko uczęszczana przez turystów. Oczarowuje pięknymi przejściami wśród skał, a także przypomina bieszczadzki klimat połonin, że nie wspomnę o urzekającej florze. Jakby tego było mało, mieliśmy szczęście z bliska spotkać parkę kozic, które nic sobie nie robiły z naszego towarzystwa, za to wdzięcznie pozowały do zdjęć.
 
Na północ, poniżej Jarząbczego Wierchu wytyczona została granica polsko – słowacka i dopiero tutaj robi się tłoczno. Spotykamy pielgrzymkę Polaków, nadciągającą od Doliny Chochołowskiej. Tatry polskie, choć o wiele mniejsze obszarowo niż słowackie, wciąż są masowo oblegane przez turystów. Jeden z rodaków, zaciekawiony, że nadchodzimy od strony słowackiej, spytał nas, „czy tam, za tą górą jest coś ciekawego”? Jest, nawet bardzo i… naprawdę Szatan tam nie bytuje. W Tatrach Słowackich jest ta harmonia i spokój, do których w górach uciekam.
 
W końcu docieramy do Niskiej Przełęczy, gdzie zielonym szlakiem postanawiamy schodzić w dół. Trasa jest nieprzyjemna ze względu na stromą piarżystość, nasze kolana mocno ucierpiały. Droga też nie rozpieszczała czarującymi widokami i tylko marzyliśmy, by znów znaleźć się w miękkim, pachnącym lesie. Nasze życzenia wnet się ziściły i już druga reklamówka zapełniła się nową porcją prawdziwków.
 
Jedno mnie zdziwiło: Tatry Słowackie umiejscowione są w parku narodowym, a mimo to w dolinie, na terenie parku spotykaliśmy całe rodzinki  z wiklinowymi koszami, zbierające grzyby. Jak wiemy, w polskich parkach narodowych nie ma takiej swobody. Polecam wszystkim górskim marzycielom przejść grań Otargańców, gdzie można poczuć prawdziwą wolność.
 
O grzybach słyszałam taką opinię, że oprócz smaku i zapachu nie zawierają żadnych wartości odżywczych. Oczywiście nie zgadzam się z tym. Wręcz je śmiało polecam wegetarianom ze względu na duże bogactwo białka. Mogą być cennym uzupełnieniem diety ze względu na zawartość łatwo przyswajalnych aminokwasów, (w tym także cennych aminokwasów egzogennych, które nie mogą być syntetyzowane w organizmie i muszą być dostarczane wraz z pożywieniem), minerałów, witamin i błonnika. Wiele gatunków zawiera również substancje biologicznie aktywne, mające zastosowanie w przeciwdziałaniu i leczeniu chorób cywilizacyjnych, w tym nowotworów i chorób serca. Związki czynne zawarte w grzybach mają zdolność obniżania poziomu cukru i cholesterolu we krwi oraz wykazują działanie przeciwzapalne, antybakteryjne, antywirusowe i antyoksydacyjne.
 
Właściwości lecznicze grzybów znane są od tysięcy lat. Po raz pierwszy opisał je Hipokrates ok. 400 r. p.n.e. Były używane w tradycyjnej medycynie chińskiej, japońskiej lub malezyjskiej. Na Zachodzie długo ceniono jedynie walory smakowo-zapachowe grzybów. Jednak badania naukowe zapoczątkowane w latach 60 XX w. w USA wykazały obecność w grzybach wielu związków biologicznie aktywnych. a ich terapeutyczne działanie  przypisuje się dla ok. 700 gatunkom grzybów. Najliczniejszą grupą związków wykazujących w grzybach aktywność biologiczną są polisacharydy. Silne właściwości przeciwnowotworowe wykazują głównie beta glukany (rozpuszczalne frakcje błonnika pokarmowego). Grzyby zawierają dużo makro – i mikroelementów takich jak: żelazo, potas, fosfor, wapń, sód oraz miedź, cynk, jod, mangan, przy czym w kapeluszach znajduje się ich więcej niż w trzonkach. Są bogate w witaminy: A, B1, B2, D, PP. [źródło: czasopismo Kosmosproblemy nauk biologicznych, tom 60, rok 2011, numer 3-4].

Na tym kończąc zachwalanie tych leśnych cymesów chciałam dodać, że jak zwykle we wszystkim należy zachować ostrożność. Wiedzmy, że grzyby nieodpowiednio przygotowane i spożywane w dużych ilościach są ciężkostrawne.  Najlepiej je gotować lub dusić. Nie zaleca się ich łączyć ich z alkoholem ani jeść na noc. Grzybów nie powinny spożywać dzieci do 3 roku życia ani osoby starsze. Niestety grzyby mogą zawierać metale ciężkie, więc zaleca się je zbierać z czystych miejsc. Nie zaszkodzi po grzybowym daniu przyjąć chlorellę, która słynie z unieszkodliwiania metali ciężkich. Zachowajmy też kulturę, nie niszczmy ściółki, nie kopmy muchomorów i zostawiajmy grzybnię w ziemi. Dlatego najlepiej jest wycinać grzyby ostrym nożem tuż przy ziemi. Zbierając grzyby pamiętajmy, że miejsce po grzybie powinno się przykryć ściółką, aby grzybnia bez potrzeby nie wysychała. Przykro mi o tym pisać, ale wciąż widzę „geniuszy”, którzy depczą grzyby z blaszkami, bo nie mają dla nich wartości spożywczych. I to, jak mamuśki uczą swoje pociechy braku szacunku dla przyrody: „a fe, ten grzyb jest trujący, Brajanku, szybko, wypierdol go!” taka edukacja z TeFałeNu. A przecież nawet te  pozoru „trujące” budują florę lasu i mogą być pożywieniem dla innych stworzeń, a przede wszystkim budują system grzybni. Tak trudno to zrozumieć?
 
Podsumowując: gdy tylko mamy okazję, jedzmy grzyby. Oprócz walorów zdrowotnych sam proces zbierania jest niezwykle relaksujący. Spacer po mchu w cudownym lesie dotlenia i jonizuje, a grzybowe posiłki  odżywiają i cieszą podniebienie. Zatem jedzmy na zdrowie.
 
A oto fotorelacja: