Drodzy Czytelnicy
Przyznaję
bez bicia, że opisywanie turystyki wodnej i związanym z tym leniwym stylem
wypoczywania, nie jest moją mocną stroną. Ten najczęściej odwiedzany, WODNY
skrawek Chorwacji według mnie jest dobrym miejscem, gdzie można poplażować i/lub
poimprezować, a do tego wydać sporo gotówki. Jeśli już miałabym gdzieś wydać
hajs, to wybrałabym Włochy. Jeśli nie zgadzacie się ze mną, trudno. Czuję się
jednak zobowiązana opowiedzieć nieco o Chorwacji, która jest częścią Bałkan.
Całkiem szczerze: wiem, że Polaków nie
muszę zachęcać zbytnio do wyjazdu na Chorwację, mimo iż moim celem jest
propagowanie podróży, otwierania się na inne kultury i odkrywania tajemnic
drzemiących poza granicami naszego pięknego kraju (w Polsce też drzemią
tajemnice, ale o tym w osobnym wpisie).
A teraz
fakty: do Chorwacji bardzo łatwo się
dostać, zazwyczaj jest tu ciepło, co wszyscy bardzo lubimy i dlatego jest
to jedno z najczęściej odwiedzanych przez rodaków miejsc. Lecz może jednak można tu zrobić coś innego niż byczyć się? Zaraz
się przekonamy.
Wracając do
naszej podróży jest już piątek, rozpieszcza nas bajeczna, słoneczna, sierpniowa
pogoda. Żegnając Montenegro odwiedzimy jeszcze dwie wielkie atrakcje Czarnogóry:
starożytne miasto Kotor, a następnie
półwysep Sveti Stefan.
Kotor i Sveti Stefan
Najpierw
trochę teorii: Kotor (wpisany na listę Unesco) jest portowym miastem w południowo-zachodniej
części Czarnogóry u wybrzeży Adriatyku. Miasto otoczone jest z trzech stron
masywami górskimi, które pełnią rolę firewalla przed wiatrem znad morza. Jest to jedno z najlepiej zachowanych
średniowiecznych miast w południowo-wschodniej Europie. Zachwycająca jest kotorska starówka i jej wąskie, kręte
uliczki wybrukowane „kocimi łbami”, nieregularne ściany budynków zbudowanych z
krzywych, nierównych kamieni, a także wszechobecne koty. Liczne kawiarenki we francuskim stylu, umiejscowione wewnątrz
murów, nadają temu średniowiecznemu miastu niepowtarzalny klimat.
Będąc nad wybrzeżem miałam odczucie, że jestem w jakimś bardzo bogatym
kraju, widząc przycumowane luksusowe jachty i zaparkowane drogie samochody. A mimo
to Kotor to nie Dubaj, co więcej, za
umiarkowane ceny można poczuć się jak gość.J
Obawiałam się, że będzie multum odwiedzających, a tu miła
niespodzianka. Można było spokojnie zwiedzać, nie rozpychając się łokciami. Czarujące
mury miejskie z kamiennym kościołem na szczycie
to kolejna atrakcja. Nawet obserwując je z dołu można się poczuć moc tego
miejsca.
Kotor jest
jednym z tych miejsc, do których chciałabym powrócić. Można tu odczuć
prawdziwie śródziemnomorski klimat za przystępne ceny. Nie jest tu tak tłoczno
jak w Chorwacji, a przy tym da się tu wypocząć. Dla mnie bomba.
Jedziemy dalej. Mijamy piękne
i okazałe wyspy, półwyspy. Jeśli będziecie kiedyś w okolicy, koniecznie
odwiedźcie półwysep Sveti Stefan,
położony około 6 km od miasta Budva.
Wyspa, połączona z lądem groblą, to dawna wioska rybacka, a obecnie ekskluzywny
kompleks wypoczynkowy, jedno z ulubionych miejsc śmietanki towarzyskiej zarówno
Wschodu jak i Zachodu. Nikt „z marszu” tam nie wejdzie, ponieważ wejścia na
wyspę strzeże ochroniarz. Jeśli jednak bardzo chcecie tam się dostać, wystarczy
zrobić wcześniej rezerwację w restauracji, by móc legalnie pozwiedzać to
miejsce. My nie skorzystaliśmy, uzgadniając wspólnie „innym razem”. Jeszcze
dziś musimy się dostać do Plitvic, a czasu mało L
Chorwacja
Kierując się
wzdłuż wybrzeża przekraczamy granicę Czarnogóry z Chorwacją i wjeżdżamy do Dubrownika. Łojapierdole, jak tu tłoczno i jakie tu ceny! Myśleliśmy, że się
wycwanimy i znów się uda zaparkować za darmo, ale nie tym razem. Na szczęście
opłata za parking nie była zbyt druzgocąca (0,5 euro/h) w porównaniu do
standardowej ceny za zaparkowanie samochodu w Dubrowniku (5 euro za godzinę). Opłatę
musieliśmy uiścić z góry i starać się nie przekroczyć określonego limitu czasu. Nasz
podziemny, piętrowy parking znaleźliśmy 700 metrów od starego miasta w kierunku
zachodnim. Jadąc główną drogą widzieliśmy znaki kierujące na owy parking.
Jak opisać
Dubrownik w trzech określeniach? Tłoczno
jak w Rzymie, drogo jak w Norwegii i plastikowo jak w galerii handlowej. Bardzo
łatwo jest się dostać stąd na plażę, więc rzuciliśmy na nią okiem i ujrzeliśmy
syf i ryby pływające na plecach:( A jeśli ktoś miałby ochotę, może
sobie strzelić focię z plastikowym rekinem. Zabytkowa starówka była podejrzanie
wypiękniona, w ogóle nie zachowała swojego charakteru. Za to ceny powalały na
łopatki. Te 4 godziny naszego pobytu w Dubrowniku to aż nadto i żałujemy, że
tak pośpiesznie opuściliśmy Kotor. Po drodze do Plitwic wyhaczamy chorwacką
restaurację, gdzie zatrzymujemy się na pizzę i ruszamy dalej w drogę.
Cały czas
jedziemy wzdłuż wybrzeża. Jest cudna pogoda, a widok lazuru morskiego działa
niezwykle uspokajająco. Do Plitvic
docieramy przed północą, jesteśmy bardzo zmęczeni i jesteśmy w czarnej d… bo
nigdzie nie ma wolnych miejsc noclegowych, a gospodarze pensjonatów z uśmieszkiem przyglądają się nocnej, wyluzowanej
ekipie, myśląc zapewne: „i tak nic nie znajdziecie...” Tak to czasem bywa
na tripach, raz na wozie, raz pod wozem. Na szczęście tej nocy nie będziemy
kimać w aucie, albowiem wreszcie udaje nam się znaleźć kwaterę – dwa pokoje, w
dodatku tak duże, że pomieściłyby nawet z 10-ciu ludzi. Właścicielka tylko
rzuciła okiem na nas mizernych i bez zbędnych słów udzieliła zakwaterowania. Bardzo
mile mnie zaskoczył ład, czystość i porządek panujący w tym domu, pomimo
ogólnej skromności wyposażenia. Za
nocleg zapłaciliśmy 10 euro, co
było niesamowitym fuksem, ponieważ w okolicznych pensjonatach ceny za nocleg były
kilka razy droższe.
Rano czekała
na nas świeżo zaparzona kawa. Miła pani z zaangażowaniem tłumaczyła jakie
atrakcje czekają nas w Parku Narodowym
Plitwickich Jezior, a także zostaliśmy uprzedzeni o wysokich cenach. Za bilet
wstępu do Parku Narodowego mieliśmy zapłacić (25 euro/os.). Zaczęłam się już
„przyzwyczajać” do wysokich cen w tym kraju, ale 25 euro za zobaczenie jakichś
tam „kałuż” jest niewybaczalne. Kurde, niech skubią Niemców, a nie nasJ
Idąc po
maślankę na śniadanie odkrywamy po drodze zoo, które wyglądało na czyjeś
prywatne przedsięwzięcie. Zoo zamieszkiwali nietypowi lokatorzy, jakimi były niedźwiedzie brunatne. Zwierzaki były
bardzo aktywne, zagadywały do ludzi, zabawnie taplały się w błotnym basenie.
Plitwickie Jeziora
Przyznam, że na myśl o tych Plitwickich
podchodziłam do tematu jak pies do jeża. Myślałam,
że to jeszcze jedna kałuża, za obejrzenie której mieliśmy zapłacić pierdylion ojro.
Oh, jakże się myliłam… Gdy w końcu ujrzałam ten bajeczny, błękitny lazur, to
stwierdziłam, że grzechem byłoby tu nie
przyjechać. Ale o tym za chwilę.
Park
Narodowy Plitwickich Jezior to
geologiczna perła, do tego w łatwy sposób można się tu dostać, więc jest to
miejsce totalnie skomercjalizowane i zjeżdżają się tu prawdziwe pielgrzymki. Choć
nie da się ukryć, miejsce przepiękne. Oprócz tego na terenie parku można się
napić dobrego chorwackiego piwa: Ožujsko i
Karlovačko w cenie 2,5 euro za litr.
Tego dnia było
chyba jakieś apogeum gości–no chyba że tak jest codziennie - tego nie wiem. Ale
w końcu dziś jest sobota, więc może to dlatego. Obserwujemy zatrzęsienie aut zmierzających
do parkingów i tłumy na deptaku do kas i jesteśmy przekonani że czekają nas godziny stania w kolejce.
Na taką stratę czasu nie możemy sobie pozwolić, gdyż jeszcze tego samego dnia
mieliśmy wracać do Polski. Więc czas wdrożyć plan Bee...
Jak zwiedziliśmy Park Narodowy Plitwickie
Jeziora i nie zbankrutowaliśmy
Na terenie
Parku Narodowego znajdują się dwa hotele z parkingami dla gości hotelowych. Jedziemy
w kierunku jednego z tych hoteli. Oczywiście przyjacielsko macha nam i w końcu zatrzymuje nas strażnik, który
chce nam z dobrego serca pomóc pozbyć się kilkudziesięciu ojro. Zdecydowanym
tonem oznajmiamy, że jedziemy do recepcji hotelowej. Ochroniarz nas bez
problemu puszcza. Parkujemy więc zaraz przy głównym wejściu, oglądamy hotel i
idziemy przejściem dla gości obejrzeć park Plitwickich Jezior.
Do jezior
można wygodnie dojechać elektrycznym autobusem. My jako jedyni robimy inaczej i
idziemy pieszo. Do pierwszego jeziora człapiemy asfaltem, mijają nas pojazdy z
zaciekawionymi turystami, którzy robią nam zdjęcia. Jakie to dziwne, oni idą! Piesi turyści są skazani na poruszanie
się traktem autobusów, dla ludzi dwunożnych nikt nie przewidział szlaku
prowadzącego przez las! A tak bardzo chcieliśmy już zejść z tej betonowej ulicy
i pospacerować miękkim mchem – nie da rady, jest zakaz.
Nareszcie, słynne
Plitwickie Jeziora odsłaniają się przed nami w całej okazałości. Spacerując po
drewnianych, wąskich kładkach i patrząc z góry na małe ludziki, poczułam się
jak krwinka z bajki „Było sobie życie”. Krystalicznie
czyste, turkusowe jeziora i wspaniałe wodospady przyciągają jak magnes. Miejsce
to ratuje fragment Chorwacji, przed stereotypem pasywnego wypoczynku. Z drugiej
strony całe tabuny ludzi psują to ciekawe miejsce. W takich łatwo
dostępnych lokalizacjach jak to, walają się śmieci, tu i ówdzie spotkać można
podchmielonych ludzi i rozkrzyczane dzieci pośród ogólnego zgiełku i chaosu.
Jak nad morzem.
Obeszliśmy obszar 27 kilometrowy i po całym dniu jesteśmy wyrąbani jak dzikie
fretki. Brudni i niedomyci gramolimy się do auta i jeszcze tego samego dnia
wracamy do domu. Będziemy jechać całą noc 900 kilometrów. Jesteśmy na pół żywi.
Łukasz całą drogę prowadził i już
widział statki UFO. Wreszcie o godzinie 8 rano witają nas Katowice. Nie
możemy się doczekać ciepłego prysznica i miękkiego łóżka. Będziemy spać jak susły.
Życie okazało się brutalne i chyba jeszcze nie tak szybko oddamy się w objęcia
Morfeusza. Ku wielkiemu zaskoczeniu naszym oczom ukazują się jakieś dziwne
drzwi wejściowe do naszego mieszkania. To rodzice postanowili zrobić prezent na
nasz przyjazd i wymienili nam drzwi na nowe, kluczy oczywiście nie mieliśmy. Przyjdzie nam koczować na klatce schodowej, nim
nadejdzie pomoc. Rozkładamy więc karimaty i robimy jedyną słuszną rzecz: ŚPIMY.
link do części pierwszej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz